Najnowsze płótna Bartosza Kokosińskiego stwarzają wrażenie jakby zaledwie przed momentem coś przemieściło się pod ich powierzchnią. Swoim kształtem i ciężarem naciągnęło płótno albo wykrzywiło ramę. Zawłaszczana przez malarza materia stawiła opór, szamotała się jak ryba w sieci. Cokolwiek to było najprawdopodobniej po chwilowych zmaganiach zdążyło już opuścić bezpieczny kokon obrazu, zostawiając za sobą tylko jego obwisłe, skotłowane płótno.
Kokosiński zdaje się pokazywać malarstwo od jego słabej strony, wpisanych w nie kryzysów twórczych, pomyłki, niemożliwości, braku. Z drugiej strony sięga po mechanizmy rządzące ikonoklastycznym lękiem, wbudzanym przez wyobrażenia, które mają większy ciężar niż sama rzeczywistość. Są jej kondensacją. Ile z przedmiotu, zdarzenia czy portretowanej osoby (bóstwa) zostaje na obrazie? Czy chcielibyśmy, żeby obrazy ożyły, pokazując groźne i straszne Coś, czy raczej niechciane Nic? Artysta-bohater ochrania nas przed tym wszystkim, co mogłoby się wydostać spod płótna, z drugiej strony objawiając dramatyczną próbę sił, której ślady noszą jego obrazy. Kieruje uwagę widza na agresję towarzyszącą procesom twórczym: powielaniu, odtwarzaniu, zapożyczaniu. W niektórych cyklach ten kanibalistyczny aspekt jest bardzo dosadny. Obrazy pożerające rzeczywistość zamykają swoje paszcze na klasycznych zestawach martwych natur, składając się jak walizki.
Tekst kuratorki wystawy Marty Lisok