Buntujemy się bardzo mocno, gdy ktoś próbuje narzucić nam swoje zdanie na jakiś temat. Walczymy z całych sił, by zachować swoją opinię, bronimy własnych przekonań, stajemy w szranki z każdym, kto twierdzi, że się mylimy, że nie mamy racji i że powinniśmy myśleć jak inni, a nie pokazywać innym swojej odmienności. Bo gdy ktoś nam coś narzuca z góry i gdy my mamy możliwość bronienia się, to wtedy nie odpuszczamy nikomu. Walczymy nawet do upadłego i nawet, jeżeli racji nie mamy. Bo w naszym odczuciu racja jest tylko po naszej stronie. Ale sprawa jest zupełnie inna, kiedy tylko czyjeś zdanie na jakiś temat wydaje się nam atrakcyjne, gdy osoba ta nie narzuca go nikomu, ale prezentuje je w formie felietonu, wywiadu czy po prostu publikuje na swoim koncie społecznym. Gdy jakiś pogląd, którego wcześniej nie prezentowaliśmy leży przed nami, czeka na naszą reakcję, to zazwyczaj bez oporu i bez refleksji przyjmujemy go do siebie. Zwłaszcza, gdy pogląd ten jest w miarę dobrze dla nas uzasadniony. Chwytamy się go, niczym tonący brzytwy, albo przygarniamy niczym bezdomnego szczeniaka po to, by mógł urosnąć i byśmy mogli bezkrytycznie potraktować go, jako coś swojego, własnego. I po jakimś czasie nie pamiętamy już, kto podsunął nam daną myśl, nie pamiętamy imienia i nazwiska, ani okoliczności, w jakich dana opinia do nas trafiła. Zdążyła ona urosnąć już tak bardzo, że wydaje się nam, jakoby od zawsze z nami była, jakbyśmy wyssali ją z mlekiem matki.
Dlaczego tak się dzieje? Bo jest to dla nas wygodne ze wszech miar. Kiedy nikt nam nie narzuca jakiejś opinii, ale zostawi ją niby samotną w jakimś miejscu, to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że przyjmiemy ją do siebie bez dłuższego zastanawiania się. Znaczącym czynnikiem jest tutaj argumentacja, która pojawia się przy danej myśli. Możemy jednego dnia uważać, że przesłuchaliśmy właśnie najlepszą płytę pod słońcem, że niczego lepszego już nigdy nie usłyszymy, a za chwilę natrafić na czyjąś recenzję tejże płyty, w której pojawiać się będą słowa i zdania odpowiadające nam, ale też elementy, które mocno kłócą się z naszym obecnym stanowiskiem. I po chwili namysłu dojdziemy do wniosku, że osoba, która podsuwa nam daną opinię ma w zasadzie rację i że niby wcześniej nie zwróciliśmy na jakieś wady muzyczne naszej uwagi, ale teraz je dostrzegamy. I w taki sposób najlepsza płyta na świecie staje się dla nas czymś bardzo dobrym, ale jednak niepozbawionym wad, które ktoś nam pokazał.