Było już pisane na tym blogu na temat nazewnictwa i tego, że ludzie zawsze muszą nadawać komuś lub czemuś określone nazwy. Wynika to z pragnienia uporządkowania świata, nadania mu sensu i zerwania tajemnic z czego tylko się da. Nazywamy przedmioty, zwierzęta, zjawiska pogodowe, ludzi, elementy wyposażenia domu czy garderobę. Musimy wiedzieć z czym mamy do czynienia, co właśnie się nam objawiło i jak wytłumaczyć komuś nasze doświadczenia. Nazwy są wszędzie i zawsze będą, a jeżeli ich zabraknie to znaczy, że zabrakło też człowieka. Są też tytuły, które dotyczą wszystkich dzieł sztuki i wiszą nad lub pod nimi, jak plakietki, które mają za zadanie sprawić, że dane dzieło nie zgubi się w tłumie i nie zniknie bez wieści. Jednak tytułu w przypadku sztuki mają inne, bardzo ważne zadanie, które jest potrzebne wszystkim – nakierowują odbiorców na sens utworu, wyjaśniają po części znaczenie tego, co widzą, słyszą lub oglądają. Tytułu pomagają w odnalezieniu jakiejś wartości w świecie sztuki, pozwalają na posegregowanie sobie wszystkiego i uniknięcie zagubienia się w przesłaniu, jakie płynie z tworu zrodzonego przez artystę. Ale potrafią one również mocno namieszać odbiorcom w głowach, wyprowadzić w pole i zagrać na czyimś nosie.
Od czas do czasu słyszy się o dziełach sztuki, które budzą kontrowersje swoimi tytułami. Tym bardziej w przypadku tytułów, które nawiązują do religii, światopoglądów czy polityki. Artyści lubią czasem poruszyć czyjeś umysły i ciała, dając swoim dziełom tytułu odważne, bluźniercze wręcz. A po zaznajomieniu się z danym dziełem okazuje się, że cała kontrowersja nie byłą konieczna, że określony utwór jest tylko utworem, którego tytuł w jakimś stopniu nawiązuje do przekazu, ale równie dobrze można byłoby użyć innych słów, które również by pasowały. Tytuły dzieł sztuki potrafią mocno namieszać w głowach i wprowadzić w błąd. Zbyt mocno przywiązaliśmy się do nich i zbyt dosłownie je odbieramy. Są to tylko słowa, które faktycznie mogą pomóc w zrozumieniu sztuki, ale i bez nich można się obejść, bo liczą się w końcu emocje, jakie dane dzieło w nas wzbudza. Sugerowanie się tytułem nie zawsze jest dobre.
Z drugiej strony tytuły są właśnie tą pomocną dłonią, która nakierowuje odbiorców na odpowiednie tory i pozwala im przybliżyć się do prawdziwego sensu artystycznego tworu. Jednak i w tym przypadku mogą być one całkowicie umowne, bo w sztuce najpiękniejsza jest właśnie dowolność interpretacji i swobody w odbieraniu płynących do nas bodźców. Możemy mieć niejednokrotnie do czynienia z obrazem, który nic nam nie mówi, który pokryty jest farbą w pozornie niedbały sposób i teoretycznie nie przedstawia sobą niczego nam znanego. Ale tytuł, który jest temu dziełu przypisany przez artystę może okazać się kluczem do pojęcia całości. Może to być dowolne słowo, dowolna fraza, która sprawi, że właśnie to widzieć będziemy w pozornym chaosie. To jest przykład mocnego związania się dzieła ze swoim tytułem, ze swoją nazwą. Ale są też tytuły, które całkowicie odbiegają od tego, co przedstawia sobą dane dzieło. Tak jak we wspomnianych wcześniej dziełach kontrowersyjnych tak i w każdym innym dochodzić może do kontrastu, sprzeczności, które mają za zadanie uruchomić umysł odbiorców i zagrać na ich wyobraźni.
Tytuły dzieł są potrzebne, a jednocześnie nie muszą w ogóle istnieć. Wszak niejednokrotnie spotykamy się z dziełami sztuki, które nazwy są pozbawione, albo które nazywają się po prostu „brak tytułu” w każdym języku. Czy odbiór tych dzieł jest utrudniony w jakiś sposób? Czy obcowanie z nimi jest mniej przyjemne czy uskrzydlające? Nie, bo tytuły są często elementem umownym, a niekiedy stanowią nierozerwalny z dziełem element, który mimo wszystko nie jest wymagany. Bo dowolność w interpretacji sztuki sprawia, że i bez nazewnictwa, bez typowego dla ludzi porządkowania sobie świata może ją odbierać i cieszyć się z jej obecności w naszym życiu. Tytuły są jedną wielką sprzecznością, ale i wskazówką dla odbiorców jednocześnie.